PRZEMOC JEST WYBOREM
W mitologii rzymskiej Vesta była strażniczkę domowego
ogniska, była personifikacją kultowego ognia, symbolizującego bezpieczeństwo,
ciepło i opiekę.
Co rzymska bogini ma wspólnego z Wielką Brytanią i Polonią? Wiele.
Polska organizacja pozarządowa działająca na terenie Walii i Anglii, podobnie
jak rzymska bogini, objęła opieką polonijne rodziny zmagające się z
problemami. Na ich temat z Ewą Wilcocką-
dyrektorką oraz motorem napędowym VESTA Specialist Family Support-
rozmawia Agnieszka Raduj- Turko.
W ubiegłym roku, ukazał się „po pandemiczny” raport, podsumowujący działalność polskiej infolinii oraz form pomocy jakiej udzieliła wasza organizacja na terenie Walii. Oficjalnie pandemia zakończyła się miesiąc temu, wszystko wraca do normy. Zakończyliście pewien etap, a przecież Vesta nadal istnieje, co to oznacza dla nas, Polonii mieszkającej w Walii. Co dalej?
Dobre
pytanie, co dalej? W obecnej chwili nie
mamy żadnego dofinansowania aby świadczyć bezpłatne usługi indywidualne.
Pandemia była tym czasem, kiedy wydaje się, na chwilę, dostrzeżono potrzeby
mniejszości, rodzin i dzieci. Przekazywano na te cele większe kwoty, ale też
czas był wyjątkowy.
Czym zajmujecie się obecnie?
W tej
chwili oferujemy płatne usługi organizacjom brytyjskim, które pracują z
polskimi rodzinami. Przykład: opieka socjalna pracuje z Polską rodziną, której
np. odebrano lub grozi odebranie dzieci.
W zależności od ich potrzeb, muszą przejść szereg szkoleń i kursów
rodzicielskich czy dotyczących przemocy domowej. One zadecydują o przyszłości
dzieci. Kiedy występuje bariera językowa bądź kulturowa i opieka społeczna lub
inna organizacja odpowiedzialna za pracę
z taką rodziną, zgłasza się do nas, wówczas
możemy zaoferować nasze specjalistyczne usługi. Oferujemy kursy i
psychoterapię, które przygotowujemy z profesjonalistami. Są zgodne, co do
wymogów brytyjskiego prawa, ale także odpowiednio dostosowane i dostępne w
języku polskim. Obecnie oferujemy kursy dla osób, które doświadczyły przemocy w
rodzinie, kursy dla sprawców takiej przemocy, programy rodzicielskie oraz
psychoterapię.
Czy posiadacie biuro, czy
tak wiele innych organizacji pracujecie zdalnie?
Pracujemy
zdalnie. Kilka lat temu, kiedy VESTA powstała (2018 rok) w wyniku
przekształcenia Polskiego Telefonu Zaufania dla Ofiar Przemocy w Rodzinie
(działał on od 2014 roku i był jedynym w Wielkiej Brytanii) działaliśmy w
Cheshire, wówczas mieliśmy biuro. Po
pewnym czasie okazało się, że nie ma takiej potrzeby. Praca zdalna i ewentualny dojazd do klienta
sprawiają, że mamy w naszej drużynie specjalistów z różnych części Zjednoczonego
Królestwa i jesteśmy w stanie pracować z Polakami na większym terenie. Mamy możliwość zatrudniania ludzi
wykształconych, utalentowanych, z pasją i powołaniem, bo nie ogranicza nas już
lokalizacja.
Wasze ulotki z okresu pandemii
wciąż krążą w sieci, ludzie przekazują sobie wasz numer telefonu jak skarb. Co się dzieje, kiedy teraz, ktoś szuka pomocy
i się z wami kontaktuje?
Na
pewno nikt nie odłoży słuchawki i odmówi porady. Rozmowa to podstawa, czasami
może kogoś uratować. W miarę możliwości pokierujemy do odpowiednich organizacji
lokalnych.
Pokierujecie?
Tak,
np. wykonamy telefon do lokalnej organizacji i naświetlimy problem. Aby osoba,
która ma problem z językiem angielskim nie musiała szukać tłumaczy. Możemy
również pokierować takie osoby do polskojęzycznych prawniczek, z którymi współpracujemy. Dysponujemy własną
bazą kontaktową do polskich terapeutów, prawników lub instytucji, z którym ufamy. Jeżeli ktoś doświadcza przemocy w rodzinie,
tylko te lokalne instytucje są w stanie szybko zareagować i wpłynąć na sytuacje
osób poszkodowanych; ustalić priorytety (czy potrzebne jest odizolowanie od
sprawcy, mieszkanie zastępcze czy opieka medyczna).
Raport pokazał, że pracowaliście
również z osobami z Carmartheshire. Jak wyglądała ta współpraca z lokalnymi
instytucjami?
Jeżeli
chodzi o Cramartheshire współpraca przebiegała bardzo dobrze. Zarówno władze
hrabstwa jak i Polonia z zaangażowaniem z nami pracowały. W tym rejonie widzimy
większe zainteresowanie i chęć współpracy oraz inwestowania w polskie rodziny, niż
to jest w innych rejonach Walii, np. w Cradiff.
Spotkałam się z opiniami, że nie
wszystkie organizacje pozarządowe; fundacje czy stowarzyszenia, które w swoich
założeniach mają za zadanie pomagać, odmawiają tej pomocy obcokrajowcom, ze
względu na brak tłumaczy. Osoba
indywidualna, która podjęła; często
trudną decyzję i zdecydowała się rozwiązać swój problem, odchodzi z niczym. Czyli co? Słabo się
domagamy się?
Niestety
dla systemu, my Polacy jesteśmy „niewidzialni”. Problemy naszych rodaków nie są
wystarczająco dostrzegane. Bardzo często organizacje nie są przygotowane do
pracy z osobami, które nie mówią po angielsku. Nie rozumieją, że należy
inwestować w rozwój swoich pracowników, może zatrudnić tłumacza, a może
stworzyć etat i dać szansę osobie polskojęzycznej.
A tłumacz kosztuje, prawda?
Instytucje
rządowe czy organizacje do spraw przemocy domowej, w sytuacjach kryzysowych nie
powinny w ten sposób się tłumaczyć. Jest to niedopuszczalne. One otrzymują
pieniądze lub kontrakty na świadczenie usług w całym hrabstwie. To ich
obowiązkiem jest zadbać o to, aby w budżecie znalazły się fundusze na
tłumaczenia. Kiedy ich nie ma, automatycznie wykluczają dużą część osób, które mieszkają na danym terenie. Ich
obowiązkiem jest udzielić pomocy wszystkim. Podkreślam to na każdym kroku,
rozmawiając z profesjonalistami, lokalnymi urzędnikami czy politykami. Bariera
językowa nie jest usprawiedliwieniem. Mimo naszych starań, przykro słyszeć, że
wciąż są organizacje, które bagatelizują ten problem.
W jaki sposób dobieracie współpracowników, jesteście
zespołem z różnych części Walii i Anglii, czy tak?
W
większości przypadków priorytetem jest wieloletnie doświadczenie w pracy z
brytyjskimi organizacjami rządowymi i pożytku publicznego. Nasi współpracownicy
to osoby, które rozumieją mechanizmy działania tutejszego systemu. Muszą
wykazać się biegłą znajomością zarówno języka angielskiego jak i języka
polskiego. Zawsze szukamy osób, z odpowiednimi kwalifikacjami, otwartych na dalszy
rozwój. To trudna praca. Pracujemy
zwykle z ofiarami przemocy, więc nasi
specjaliści muszą trzymać nerwy na wodzy i nie wyciągać pochopnie wniosków. Muszą
umiejętnie analizować przyczyny i przewidywać skutki. Mieć wiedzę o tym jak
funkcjonuje polska rodzina i jakie wartości ją ukształtowały. Nasi
współpracownicy, to także absolwenci uczelni wyższych w Polsce, ale kluczowe są
ich kwalifikacje i doświadczenie zdobyte
w UK. Od terapeutów ponadto wymagamy, aby byli zarejestrowani w
brytyjskich stowarzyszeniach terapeutycznych, np British Association for Counselling and
Psychotherapy. To jest dla nas bardzo ważne. Muszą to być osoby wiarygodne i osadzone
w systemie. Kiedy np. pracujemy ze
sprawcami przemocy, wówczas do takiej sprawy przydzielana jest specjalistka z
tej dziedziny, która przez wiele lat pracowała jako kurator. To ona przygotowała
nasz specjalistyczny kurs dla sprawców przemocy w języku polskim.
To rzadko spotykane, że sprawca
szuka pomocy? Co musiało się wydarzyć?
Mieliśmy
osiem takich przypadków w ciągu
pandemii. Oferowaliśmy tym osobom kursy oraz sesje indywidualne. Miały one na
celu zmianę ich postępowania, a przynajmniej zapoczątkowanie pracy nad
rozpoczęciem tej zmiany. Niestety tym rodzajem wsparcia nie było dużego
zainteresowania. Natomiast chcieli pracować nad poprawą swojego samopoczucia.
Głównie korzystali z psychoterapii oraz wsparcia emocjonalnego.
Pracowaliście nad złym samopoczuciem „przemocowca”? Do czego to
miało prowadzić?
Utrata
partnerki, czy rodziny często powoduje totalne zagubienie i frustrację. My
pomagaliśmy im „pozbierać się”
psychicznie. Zdarzali się panowie,
którzy chcieli pracować nad sobą, bo wierzyli, że wówczas będą mogli wrócić do
swoich partnerek, do rodziny. To najczęściej byli to ojcowie. Oni z większym
zaangażowaniem szukali możliwości pracy nad sobą, bo zależało im aby utrzymać
relacje rodzicielskie.
Czy w przytoczonych sytuacjach
pojawiał po alkohol i on też stanowił problemem?
Niestety
nie tylko podczas pandemii alkohol jest dużym problemem polskiej społeczności.
Najczęściej pojawia się jako jedna z okoliczności przemocy w rodzinie. To
trudny temat. Pracujemy z osobami, które są uzależnione. Coraz więcej jest kobiet, które sięgają po alkohol jako sposób
na radzenie sobie ze stresem. Pracujemy
również z osobami współuzależnionymi.
Nasza praca w telefonie zaufania dla ofiar przemocy domowej pokazała, że
około 70% sprawców miało problem z alkoholem.
Temu zjawisku od zawsze towarzyszy utrwalony stereotyp. Osoby
doświadczające przemocy wierzą, że to
alkohol powoduje przemoc i podsyca wybuchowość. Często słyszymy „bo jak
alkoholu nie ma, to on czy ona jest dobrym rodzicem, a w domu jest spokój”. Tak
naprawdę to brak zrozumienia mechanizmów, skąd się bierze przemoc. Sprawcy
wykorzystują sięganie po procenty, po to, żeby wytłumaczyć swoją przemoc. ”Biję
kiedy wypiję, wpadam w złość i nie panuję nad sobą” . Specjaliści, którzy
pracują z takimi osobami, po rozmowach z nimi, dowiadywali się od sprawców
właśnie, że na przykład będąc pijanymi uderzają tak, żeby nie było widać, bo
wiedzą, że mogą być konsekwencje. Czyli są jednak w stanie kontrolować swoje
zachowanie, nawet pod wpływem alkoholu. Potrafią uderzyć np. w
plecy, a nie w twarz, bo to pozostawi ślad. Skoro mają kontrolę nad sobą, żeby
działać tak, a nie inaczej, to mogliby w ogóle tego nie robić. Natomiast uważają, że mają prawo do tego żeby
tak się zachowywać. Przemoc to jest wybór. Warto również zwracać uwagę na
zachowanie przemocowca poza domem. Czy jak zdenerwuje ich kolega/koleżanka z pracy, czy też są agresywni, czy może, to się dzieje
tylko w domu.
Czyli cierpi rodzina?
Tak, głównie kobiety i dzieci. Życie całej rodziny toczy się wokół problemu alkoholowego osoby stosującej przemoc, opiera na lęku czy ona wróci do domu trzeźwa czy nie, jak będzie się zachowywać. W ten sposób zaniedbywane się są potrzeby kobiet i dzieci. Niestety, kobiety obdarzone silnym instynktem opiekuńczym zapominają o tym, że ich partnerzy to dorosłe osoby, które same decydują o tym jak wygląda ich życie. Jeśli jest problem z alkoholem, można się leczyć, można się zgłosić do poradni alkoholowej, i podjąć walkę z nałogiem. Kobiety biorą na siebie ogromną odpowiedzialność za rodzinę. Myślę, że wynika to z naszego wychowania w kulturze katolickiej. Kobieta, matka, żona będzie robiła wszystko aby rodzina była razem. Często kosztem swojego zdrowia psychicznego i fizycznego.
Wydawałoby się, że cywilizowane
narody odchodzą od przemocy fizycznej w stosunku do partnera, a przede
wszystkim do dzieci. Niestety w naszym polskim myśleniu wciąż pokutuje „co
dzieje się w rodzinie ma zostać w rodzinie albo co ludzie powiedzą”?
W Walii
mamy przepis o nietykalności cielesnej dziecka. Przysłowiowy klaps, szarpanie
czy potrząsanie dzieckiem to przestępstwo. Niestety nie wszyscy o tym pamiętają. W Polsce, o czym też nie wszyscy
wiedzą, kary cielesne dzieci są zabronione, niezgodne z prawem. Badania
pokazują, że coraz mniej osób fizycznie karze dzieci, ale takie sytuacje wciąż
się zdarzają. W Walii prawo jest bardzo
postępowe i nie ma żadnego przyzwolenia na jakąkolwiek przemoc w stosunku do
najmłodszych. Zgodnie z ustawą Children (Abolition of Defence of Reasonable
Punishment) (Wales) Act z roku 2020
wszystkie rodzaje kar fizycznych, takie jak klaps, uderzenie, spoliczkowanie i
potrząsanie, są nielegalne. Nowe prawo obowiązuje na terenie Walii każdego obywatela w tym, także osoby
odwiedzające. Ustawa weszła w życie 21 marca 2022 r.
Dziękuję za rozmowę i za to, że jesteście.
Komentarze
Prześlij komentarz