Cykl „Wszystkie formy literackie”: Supernadwrażliwość, czyli muzyka i poezja Mariusza Sobańskiego

Jazz, industrial i ambient. Muzyka przestrzeni i wiatru. Niesamowite brzemienia i klimat nie do opisania – to tylko skrótowy opis tego co jest w stanie zafundować wam Mariusz Sobański na swojej najnowszej płycie „Hypersensivity”. Słuchanie muzyki zrobionej przez Mariusz Sobanski Laboratory to podróż w nieznane i odwiedzanie dawno zapomnianych zakamarków waszych wspomnień. Jak zapowiada sam muzyk, już niedługo będziecie mogli posłuchać jego muzyki na żywo. Mariusz Sobański jest również jednym z poetów, którego wiersze będziecie mogli wkrótce przeczytać w Pierwszej Antologii Poezji Polskiej w Walii.

Wchodzimy do domu. Z pokoju rozciąga się widok na ocean, który zasnuty mgłą sprawia wrażenie sennej mary. W tle słychać Milesa Daviesa. Szare, tajemnicze, deszczowe, walijskie popołudnie jest niczym muzyka Mariusza – pełna przestrzeni i echa, magiczna, nieuchwytna i rozpływająca się pod wpływem dotyku. Z Mariuszem Sobańskim o jego muzyce, twórczości i przeprowadzce do Walii rozmawia Paulina Czubatka.

Paulina Czubatka: - Czy Walia i jej klimat ma wpływ na twoją twórczość muzyczną i poetycką? Powiedziałeś, że mieszkacie tu od dwóch lat, ale czy Walia jest dla ciebie inspiracją, a może jest ci obojętna i wena płynnie do Ciebie z innych źródeł?

Mariusz Sobański: - Walia jest dla mnie ogromną inspiracją! Walijskie krajobrazy zafascynowały mnie, gdy mieszkałem jeszcze w Polsce. Oglądałem różne filmy o Walii i w walijskim klimacie, i marzyłem o tym, żeby kiedyś tu trafić. Mieszkaliśmy ponad dziesięć lat w Wielkiej Brytanii, po kilku wizytach tutaj zdecydowaliśmy się przenieść na stałe. Klimat Snowdonii, gór, wodospadów i oceanu ma na mnie ogromny wpływ. Ta obfitość wszystkiego. Te kosmiczne wręcz krajobrazy i ich różnorodność działają mocno na moją wrażliwość, a co za tym idzie mają wpływ na muzykę i na teksty. Fascynacja ta jest tak mocna, że obecnie mam kilka mieczy rycerskich.  Przyznam się, że kilka rzeczy już tu napisałem i jestem bardzo zadowolony z efektów. Przygotowuję się do wydania mojej własnej książki poetyckiej.

PC: - A pisanie po polsku czy po angielsku?

MS: - Po polsku, zdecydowanie. W języku, który znasz od urodzenia najłatwiej wyrazić swoje myśli. Mam też wiersze w języku angielskim, ale były one tłumaczone przez bardziej kompetentną osobę, moją przyjaciółkę, która mieszka w Polsce, a mieszkała w Stanach. Pisze i tłumaczy książki. Uważam, że tłumaczenie poezji powinno być profesjonalne by jak najlepiej ułatwić odbiór poezji osobom anglojęzycznym oraz by jak najlepiej przekazać jej głębię i myśl zawartą w wierszach.

PC: - Zwłaszcza, że tłumaczenie poezji samo w sobie jest trudne. Przełożenie różnic kulturowych, ale jeszcze słynnego „co poeta miał na myśli” jest dość dużym wyznaniem.

MS: - Tak, to jest też taki kawałek ciebie w tym wierszu. Właściwie niezależnie od tego czy to jest wiersz czy tekst piosenki to jest to jednak kawałek człowieka, niepowtarzalny i mocno indywidualny. Szczerze mówiąc to prędzej zdecydowałbym się, żeby napisać coś po angielsku niż tłumaczyć to co napisałem po polsku. A nasz język jest trudny i rzeczy pisane w nim mają często ciężko przetłumaczalną specyfikę.

PC: - Co jest twoją największą inspiracją do tworzenia muzyki oraz poezji? Pewnie są to dwa różne, oddzielne procesy, ale co cię na co dzień inspiruje? Czy podchodzisz do swojej twórczości spontanicznie? Czy może jesteś bardziej pragmatyczny?

MS: - W obu przypadkach jest tak samo. Nie jestem w ogóle pragmatyczny. Zawsze musi być jakaś iskra. Jeśli chodzi o muzykę i o tekst to w chwili, gdy mam jakiś pomysł odpalam telefon i nagrywam. Myślałem, że tylko ja tak robię z lenistwa, ale niedawno słuchałem jakiegoś wywiadu i okazuje się, że jest to popularna metoda.

Jeśli chodzi o muzykę to nucę albo śpiewam, jeśli chodzi o tekst to mówię. Nigdy nie podchodzę do swojej twórczości tak, że coś muszę zrobić. Nie mam wyznaczonych godzin pracy. Nigdy tak nie robię. Jeśli wpadnie mi do głowy jakiś pomysł to odpalam nagrywanie. I to są najlepsze rzeczy, niewymuszone, spontaniczne, swobodne.

PC: - A co cię inspiruje do tworzenia? Czy masz takie momenty, wyzwalacze twórczego nastroju?

MS: - Raczej coś wpada mi do głowy i to gram, ale chyba nie mam takich konkretnych rzeczy jak na przykład pogoda. Biorę instrument i muzyka sama płynie. Melodia pojawia się w głowie a ja ją uzewnętrzniam. Inspirują mnie oczywiście nowości sprzętowe, których jest coraz więcej na rynku, powiedziałbym, że nawet za dużo. Obecnie jesteśmy zawaleni techniką, co może być dobre i złe. Uwielbiam stary sprzęt do realizacji nagrań: generatory dźwięku, magnetofony szpulowe, robione ręcznie instrumenty. Łącząc stare z nowym ciągle można jeszcze odkryć dużo nieodkrytego w muzyce.

PC: - A czy twoje fascynacje muzyczne z przeszłości bądź teraźniejsze inspirują Cię do tworzenia? Czy starasz się w swojej muzyce od nich uciekać?

MS: - Staram się uciec. Ja bardzo lubię scenę jazzową Canterbury, czyli rzeczy około jazzowe. Rock in Opposition oparte są częściowo na improwizacji, częściowo na tematach, jakiś pomysłach. Jest bardzo dużo płyt, ale i tak nigdy nie szukam inspiracji w nagraniach innych zespołów i zdecydowanie najlepiej jest szukać własnej artystycznej drogi dalekiej od naśladownictwa.

Uwielbiam łączyć różne rzeczy. Z moim synem pracujemy nad wspólnym albumem W tym projekcie tworzymy muzykę elektroniczną, ambient i łączymy to między innymi z jazzową trąbką, na której gra mój przyjaciel. Mamy bardzo dużo sprzętu do nagrywania i efektów. Nie wspomnę już o sprzęcie komputerowym. Myślę, że świetnie jest robić nowe rzeczy na tym sprzęcie i dołożyć do tego skrzypce czy trąbkę, a nawet przełamać jakimś wokalem.

Kolejny projekt, który realizuje to współpraca ze śpiewaczką operową, która na co dzień pracuje w operze i teatrze muzycznym w Barcelonie. Udało mi się ją namówić by do muzyki ambientowej zaśpiewała moje poezje. Współpraca polega na tym, że nagrywam kompozycje używając analogowych syntezatorów, a następnie w studio nagrań w Barcelonie nagrywany jest wokal. Na siedem utworów nagranych w ten sposób wybieramy dwa, więc jesteśmy dość surowi sami dla siebie. Jest w tym dużo eksperymentu, ale nie idziemy na skróty. Projekt jest na początku drogi, ale myślę, że to będzie coś fascynującego.

PC: - Wsłuchałam się w Twoją muzykę i muszę przyznać, że jest to rzecz bardzo ambitna. Słychać profesjonalizm, wysublimowanie i czuć, że jest to muzyka dla koneserów. Co byś powiedział o swojej muzyce, komuś kto nie zna takich klimatów?

MS: - Powiem szczerze, że dla mnie najlepiej by było, gdyby ktoś przesłuchał moją muzykę i mi powiedział co odczuwa. Jest mi trudno szufladkować moją twórczość i nawet bym tego nie chciał. Chciałbym natomiast usłyszeć od odbiorcy jakie widzi obrazy, co mu się nasuwa na myśl przy słuchaniu mojej płyty. Jeśli ja bym miał całkowicie subiektywnie opowiedzieć swoją muzykę to na pewno jest w niej dużo przestrzeni, emocji i łączenia muzycznych stylów. Dbam o brzmieniową głębię. A jeśli chodzi o obraz to mam nadzieję, że każdy sobie wyobrazi coś swojego.

PC: - Gdybym miała opisać z czym mi się kojarzy twoja muzyka, to pierwsze na myśl przychodzą mi obrazy Wojciecha Fangora, te idealnie rozmazujące się koła. Szczególnie ta ostatnia płyta, która najbardziej mi się spodobała.

MS: - Nazwę wymyśliła moja żona. „Hypersensivity” to nadwrażliwość, w totalnie innym kontekście, w wielu aspektach życia, dużo rozmawialiśmy na ten temat. Na tej właśnie płycie znajdziesz taką a nie inną opowieść i takie jest jej brzmienie. Dlatego zdecydowałem się na ten tytuł i pierwszy utwór na płycie jest o Snowdonii. Pojawiają szumy jak w górach i od pierwszych dźwięków słuchacz przenosi się jakby w tamto miejsce. Jest dużo elektroniki, ale są też genialne dźwięki trębacza Kuby Jankowiaka. Towarzyszy mi świetny basista, który gra na kontrabasie i na bezprogowych gitarach – Jochen Schmidt – Hambrock. Mieszka w Niemczech i komponuje muzykę filmową, ma na koncie wiele nagród. Współpracujemy razem od kilku lat i wspólnie nagraliśmy wcześniejszy album Sobanski Music Laboratory Magnetic Plants. Dostaliśmy bardzo dobry odzew po tym albumie, był grany w nowojorskim radiu, co było zupełnym zaskoczeniem. Od tej pory dużo się dzieje.

PC: - Skąd czerpiesz inspiracje do swoich okładek?

MS: - Okładki tworzą inni ludzi, czasami sam coś podsyłam. Ale lubię, gdy ktoś inny je tworzy. Współpracowałem z artystą z Niemiec Bernd Webler który jest fotografikiem, wypracował własną technikę i styl, który polega na tym, że niektóre swoje fotografie przerabia tak by wyglądały na obraz olejny.  On właśnie tworzył okładki do naszych pierwszych płyt jak Sobanski Music Laboratory The Other Side of The River czy House on The Moon oraz znakomitą okładkę do albumu Sobanski Music Laboratory Turn Out. Okładka jest dla mnie integralna z muzyką, więc musi być dopracowana, przemyślana, musi coś sobą przedstawiać, intrygować i korespondować z muzyką.

PC: - Jakie są Twoje najważniejsze muzyczne doświadczenia?

MS: - Powiem, że nie wiem. Nie chce, żeby to zabrzmiał nieskromnie. Pierwszy raz trafiłem do Jarocina w 1986 roku. Widziałem jak wiele znanych dziś zespołów powstawało. To było niesamowite. Zachwycałem się Markiem Piekarczykiem, a kilka lat później miałem przyjemność zagrać z nim osobiście. Jestem pod wielkim wrażeniem jego autentyczności. Takim jakim go widzimy, taki jest na żywo.

Zawsze chciałem grać. Za młodych lat nie mieliśmy sprzętu, te braki i walka o każdą zachodnią płytę to tylko wzmagało pragnienie tworzenia muzyki. W czasie komuny było trudno, nie mieliśmy sprzętu, a nawet miejsca do prób, grywaliśmy dosłownie na złomie. Pamiętam jak jeden z moich kolegów wiązał perkusje sznurkiem, żeby się nie przewracała. Grałem wtedy hard rocka i muzykę bluesową, jeździliśmy całą paczką na zloty hippisowskie, gdzie dużo graliśmy, a ja już wtedy dużo pisałem, nawet nie wiem, jak powstało prawie trzysta tekstów. Później przyszedł czas na rock symfoniczny i progresywny, inspiracje grupą SBB, czy Niemen Aerolit. To była muzyka, która miała ogromny wpływ na nasz rozwój i dawała nam totalnie inne, odkrywcze spojrzenie na sztukę i sposób myślenia o niej.

W Polsce poznałem Henryka Palczewskiego, człowieka legendę który rozpropagował rockowa awangardę w Polsce. Założył wytwórnię ARS2, sprowadzał mnóstwo płyt, zapraszał artystów i to właśnie on wysłał moje nagrania do Londynu do ReR Megacorp/Recommended Records, której właścicielem jest Chris Cutler, perkusista, muzykolog, wykładowca, producent muzyczny, perkusista takich grup jak avant-rockowy Henry Cow, Cassiber. W 2011 roku zdecydował się wydać pierwszą płytę Light Coorporation Rare Dialekt, na której moje kompozycje to połączenie jazzu, awangardy i prog rocka. Album jest wytłoczony na tak zwanym złotym nośniku przygotowanym specjalnie dla nas. Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę i płyta była opisywana na całym świecie.

Z Light Coorporation wydaliśmy wspólnie sześć albumów w tym dwa koncertowe, wszystkie albumy zostały wydane przez wytwornie ReR Megacorp. Pod szyldem Sobanski Music Laboratory udało mi się zrealizować osiem albumów. Współpracuje z lokalnymi muzykami takimi jak saksofonista Jake McMurchie, który koncertował z grupami Portishead i Radiohead, oraz z legendarnym perkusistą Tonny’m Orrellem.

PC: - Wiem, że masz na swoim koncie kilka koncertów w dziwnych, nieoczywistych miejscach. Pochwal się proszę.

MS: - Tak, to prawda, poszukiwałem na koncerty miejsc nieoczywistych. Jedną z koncertówek Light Coorporation nagraliśmy w wierzy ciśnień w Koninie. Na samym szczycie wierzy, w okrągłej otwartej przestrzeni. Było to wielkie przedsięwzięcie, koncert był multimedialny. Tak powstał album Light Coorporation Aliens From Planet Earth i DVD o tym samym tytule, materiał, który miał świetne recenzje na całym świecie, między innymi w USA, Francji, Holandii i Niemczech. Na pewno jest to jedno z ciekawszych muzycznych doświadczeń.

Pamiętam, że graliśmy w bunkrze, na barce rzecznej, na piętrze zabytkowej kamienicy w Kownie, a nawet w namiocie cyrkowym. Graliśmy koncert w poznańskim radiu Merkury, w tym radiu Krzysztof Komeda miał pierwsze próby ze swoim zespołem. My zagraliśmy na ponownym otwarciu tego studia. To było niesamowite doświadczenie i zaszczyt. Trudność polegała jednak na tym, że koncert był na żywo, w eterze a w studiu była też publiczność. Tak powstała płyta Light Coorporation 64:38 Radio Full Liv(f)e wydana później przez ReR Megacorp London, dzięki której ta muzyka poszła w świat.

PC: - Finalne pytanie. Czy planujesz koncert w Walii? Kiedy będziemy mogli usłyszeć Cię na żywo? I z którym projektem?

MS: - Tak i mam nadzieję, że już całkiem niedługo. Jesteśmy po wstępnych rozmowach organizacyjnych. Zagramy koncerty w Walii w Wielkiej Brytanii w Niemczech. Podczas koncertów będzie można usłyszeć różne kompozycje z moich płyt i planuje zaprosić kilku gości specjalnych.

PC: - To świetna wiadomość. Czekamy z niecierpliwością. Życzę powodzenia i czekam na zaproszenie na koncert.

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Bóg się rodzi" Koncert kolęd w Llanelli

Przeczytał „Go Home Polish” i poszedł - wystawa Michała Iwanowskiego w Muzeum Narodowym w Cardiff